Na Helu- dzień drugi

20:24 Joanna 0 Comments


Jastarnia jest przemiłym miejscem. Oczywiście, nie w sezonie.  W sezonie ludzie walą drzwiami i oknami. Przepychają, krzyczą i rozstawiają parawany.
Przed sezonem panuje powolny rozruch. Nie ma knajp z porządnym śniadaniem. Jest takie rodem z PRLu...

Chodziłam z B. szukając śniadania o 9. Weranda była zamknięta  (od 11), jedyne jakie znalazłyśmy  (my i inni, dopytujący się o śniadania) to bar Clio, ale dopiero o 10. Mi sił na śniadanie nie starczyło, zjadła B., która jako matka karmiąca je dużo;)



Sił nie starczyło bo poszłyśmy, umierając z głodu, na ciastko przed śniadaniem. Brownie z lodami zamówiła B., a ja Fedorę z masą marcepanową, która była cudna. Działo się to w jakiejś knajpce na przeciwko Werandy. Nazwy nie pamiętam.



Prawdziwe śniadanie miało miejsce w barze Clio. To znaczy B, a i sformułowanie "prawdziwe" to lekkie nadwyrężenie- PRLowskie parówki. Rozważałam jeszcze upchnięcie jakiegoś drobnego mini śniadanka, gdyby mnie aż tak zachęciło. No, ale nie zachęciło, a nawet zniechęciło. Nikt nie płacze gdy nie je takich rzeczy.

Koniec jedzenia na ten moment. Czas na włóczenie się i spacer. Fajne na Helu jest to, że nie trzeba tylko spacerować brzegiem, można włóczyć się również po lesie (w cieniu!).





Jednym z powodów mojego pobytu w Jastarni był roczek córki mojej przyjaciółki, więc dość pokaźny kawałek tego dnia spędziliśmy w 7kontynencie, gdzie ja zjadłam tatar ze śledzia (baardzo ciekawy) i pyszne rybki. Obsługa była naprawdę przyzwoita, przyszedł pan kucharz i zapytał, czy wszystko w porządku (było!), a Miśka mogła pełzać po podłodze i nikt jej nie przeszkadzał i nie narzekał. Więcej o knajpce (klik).

Wracając do domu, pożegnały nas łabądki!






0 komentarze: