Ararat, czyli po ormiańsku

16:53 Joanna 0 Comments



 Usłyszałam o tym miejscu od M., który był nie dawno (dzień wcześniej), a po powrocie krzyknął, że muszę tam pójść.


To jestem.


Jako że nie byłam bardzo głodna, zamawiam przystawki z planem podebrania towarzyszowi odrobiny szaszłyka.


Trafiło na stół mięsko Bastuma czyli suszona wołowina w (bardzo pikantnych) przyprawach.
Bardzo ciekawy smak, delikatnie ciągnąca się. Bardzo dobry wybór.


I kiszonki ormiańskie. Zamówiłam je, bo jako przykład był podany kalafior. Niestety, rozczarowałam się. Nie z powodu smaku, ale właśnie braku kalafiora... dostałam kapustę (ale w takich dużych kawałkach, nie jak u nas), marchewkę i paprykę  (trochę za ostrą by zjeść całą). Korci mnie nadal ten kalafior.



Horowatz, czyli szaszłyk, intrygująco podany. Zdjęty z patyka. Na górze lawasz.  Pod przykryciem też dużo cebuli. Są różne rodzaje, wybrany został z kurczaka (udek). Bardzo dobrze zrobione mięsko. Ja robiłam sobie wrapy- kawałek mięsa i cebulki z sosami zawijałam w lawasz. Smakuje perfekcyjnie!



Lodów takich ja tutaj jeszcze nie jadłam. Owszem, trafiłam wcześniej na lody chałwowe  (których konsystencja zwalała z nóg) LINK Ale ten smak jest nadzwyczajny- chałwa, cynamon. Mocno słodkie (troszkę za słodkie, ale ja generalnie mega słodkości nie kocham),  z kwasowością granatu, idealne.  Beznadziejnie, że bitą śmietana. Tak trochę wszystko rozwala. Jak kwiatek do kożucha.


Na stół trafiła (w karcie) lemoniada, ale bardziej oranżada. Chciałam spróbować tej o smaku estragonu i liczyłam na taką własnoręcznie robioną, a dostałam oranżadę okropnie zieloną, która smakuje jak tabletki na gardło. Była niedobra. Ale fakt, akurat ją traktuje jako ciekawostkę kulinarną ze źródeł. Raz i nigdy więcej.


Kawa to siekiera. Siekiera stawiająca na nogi, każdego.


Skusiłam się jeszcze na wino z granatów, półwytrawne. Miłe, ciekawe. Bez kwasowości czy goryczy. Myślę, że warto. Trochę jako ciekawostka kulinarna, ale smaczna ciekawostka.



Nie jestem przyzwyczajona do tego rodzaju kuchni. Trochę czułam się po niej średnio. Dla tych, którzy przyzwyczajeni są do pikantnej kuchni- jak najbardziej. Pozostali muszą być ostrożni.


M spróbował jeszcze zupy z ciecierzycy (pali podniebienie) i kebaba na patyku (mistrzostwo świata). Będę musiała wpaść i sprawdzić czy ma rację;)

Ach, to miejsce odwiedziła pan Gessler. Zdecydowanie nie jest to dla mnie rekomendacja, a wręcz chyba bym się wstrzymała z odwiedzinami.  A tak, to było miłe zaskoczenie.

Trafiliśmy tam po drodze z Zegrza (byliśmy na SUPach, a to moja miłość), całkiem spoko miejsce by zajeżdżać po drodze do domu.




Ararat, Warszawa, ul. Jagiellońska 72

0 komentarze:

Sucre czyli kocham sorbety!

21:44 Joanna 0 Comments


Jedne z najlepszych lodów jakie jadłam. Sorbet fiołkowo- śliwkowy jest fenomenalny, to chyba najlepsze lody jakie jadłam. Delikatnie kwaskowe, ale orzeźwiające. Aromatyczne. Ach! Powala na kolana. Pistacje to też ciekawy smak. Faktycznie czuć prawdziwy pistacjowy smak. A z nimi można spacerować po Krakowskim Przedmieściu.
































 
 


Próbowaliśmy też migdałowych, marakui, pina colada, cytryny z bergamotką. Naturalne, aromatyczne. Śliwka-fiołek jest najlepszy, ale nawet rok temu mi tam smakowało (wtedy byłam na placu Zbawiciela).

Sucre, Warszawa, Krakowskie Przedmieście 7,
Warszawa, Mokotowska 12



0 komentarze: