Meltemi, czyli Ochota Grecka

14:20 Joanna 0 Comments


Z knajp Kreglickich dobrze znam tylko Chianti, w którym jadłam najlepsze na świecie ravioli. Meltemi mijałam często spacerując lubi biegając w okolicach Parku Szczęśliwickiego, bo tu mieszkam, ale jakoś tak z zewnątrz nie namawia za intensywnie do złożenia wizyty.



Więc kiedy już otworzyłam drzwi, to zostałam zaskoczona. Nie spodziewałam się intensywności kolorów,  tego hałasu,  radości w powietrzu. Raczej myślałam,  że będzie szaro. I mdło. Jak się pomyliłam!



Gdy wybieram restauracje to są one zazwyczaj w innym stylu. Nie wiem, czy 'nowoczesne' to dobre określenie, na pewno są jakieś takie bardziej surowe w formie, może nawet mniej swojsko klimatyczne?

Wystrój Meltemi jest taki wciągający, że  otwierasz drzwi i nawet nie robisz kroku, tylko od razu przenosisz się na grecką wyspę.  Z uśmiechami,  głośną muzyką i strasznym gwarem. Z chaosem i... pysznym jedzeniem. To naprawdę Grecka Tawerna.

To, co rzuciło mi się niezwykle w oczy jest perfekcyjna obsługa.  Ale naprawdę perfekcyjna. Jest idealnie. Doradzają w dokładnie poprawnej ilości,  nie narzucają się, są dyskretni,  ale są, gdy tylko ich potrzeba. Jednym słowem, jakim można to określić to profesjonalizm. Niby luz, a jednak odpowiednie podejście. Ach, i kucharz, który przechadza się po sali i pyta, czy smakuje. Jak w Grecji...


Zamówiliśmy dość skromnie- sałatkę: Prasini me arni, czyli sałaty, plasterki pieczonej jagnięciny, ser kefalotiri i suszone pomidory



 i danie główne (takie z menu dnia), oczywiście,  standardowo, dzieląc się.


Już od samego początku było dobrze- najpierw czekadełko w postaci małych kanapeczek z tapenadą (na zdjęciu jedna, bo ktoś był bardzo głodny).
Posiłki na stole wylądowały bardzo szybko, zupełnie inaczej niż w przypadku znanych mi knajp. Zazwyczaj spoglądam na zegarek i czekam, i sprawdzam. A tu "bach", i już. 


A po za tym, świetna kawa, mocno kwaśna lemoniada.



A przy pożegnaniu, na koniec, greckie galaretki w stylu dobrej jakości turkish delight. Bardzo dobre. Nie za słodkie (też bardzo szybko znikało).


W Meltemi czułam się jak w gościach.  Najpierw delikatny poczęstunek - minimalny, ale idealny na początek. A na zakończenie galaretka grecka. Dziwią mnie restauracje, które zapominają o takich drobiazgach - oprócz tego, że pozostaje słodki posmak po wyjściu, to jeszcze napiwek staje się zupełnie naturalny.

Meltemi, jest takie trochę w stylu St Antonio- nie ma awangardy, jest idealna kuchnia. Poprawna, perfekcyjna, za którą się płaci. Więc ceny trochę bolą, ale jakby jest to ból zrozumiały, uzasadniony. Mogę wydawać pieniądze, gdy czuję za co płacę. W przeciwnym razie jestem zła.


Ale by nie było aż tak dobrze- w restauracji było coś jak kinderbal. Jakieś urodziny, czy coś w tym stylu. Mnóstwo pełzających dzieciaków. Mnóstwo dzieciaków na rękach u rodziców.  Mnóstwo gadających dzieciaków.  Lubię dzieci. Ale jak zagłuszają grecką muzykę?  Żadnej wydzielonej sali. W jednym pomieszczeniu. Trochę za duży gwar. W Grecji nie ma tylu dzieciaków na metr kwadratowy.

Meltemi, Warszawa, Drawska róg Szczęśliwickiej

0 komentarze: