Szara Eminencja

09:48 Joanna 0 Comments


Już wcześniej miałam okazję pojawić się w Szarej. Urzekła stylem, nienamacalnością i wysublimowaną prostotą. Tu jest dobrze, pięknie. Taka perełka smaku na Ursynowie. 
Ze smakiem jest po prostu dobrze.  Moja mama gotuje nadzwyczajnie,  więc gdy jedzenie przypomina mi jej smaki, to jestem w domu.


Zjadłam polędwiczki.  I cena, mimo, że nie jest najniższa to jest możliwość wzięcia połowy porcji! I ta połowa to był mój obiad idealny.

Uzupełniam pysznym lodowym parfait. Smak nie do końca mój- chałwowy i słodki,  trochę za ciężki.  Ale mi trudno dogodzić ze słodyczami.  Wszystko jest dla mnie za słodkie.  Na parfait zdecydowałam się myśląc o konsystencji, chciałam sprawdzić, czy w Szarej zbliżyli się do ideału. To był ideał. Taki, że sama chcę takie parfait przygotować.  Nie chałwowe, jednak.


Uwielbiam wystrój w Szarej Eminencji.  Tak jak i jedzenie,  wysublimowany, nienachalny.  Sprawia, że się dobrze czuje, dobrze mi się je, nie czuję się przytoczona przez miejsce, które krzyczy 'zwróć na mnie uwagę'.
Lubię tam wracać. I będę.

Szara Eminencja, ul Romera 4B

0 komentarze:

Tsuri Sushi, czyli kocham tajską zupę

16:19 Joanna 0 Comments

Od jakiegoś czasu kocham zupę tajską. Jest to dziwna miłość, ale miłość fantastyczna. I, zdecydowanie, nie nudna.


Jakoś zabieram się za przygotowanie zupy tajskiej i zabieram. Gdy o niej myślę, wariactwo smaków i aromatów uderza mój język i nozdrza. Kwasowość limonki, świeżość trawy cytrynowej, intensywność kolendry, ... Uwielbiam!

Przez przypadek, nagle, zawitałam do Tsuri Sushi na Mołdawskiej, Nie jest to miejsce, po którym można się nie wiadomo czego spodziewać. Ja się nie spodziewałam. I zostałam bardzo miło zaskoczona. Zupa była idealna. Naprawdę.


Pani kelnerka, co prawda, pomyliła zamówienie (pad thai miało być z krewetkami, a nie z tofu...), ale nadrabiała uśmiechem i czekoladkami, które dała nam w prezencie. Nie ma problemu więc. 



Sushi całkiem dobre, pad thai pachniało pięknie. On wziął jeszcze zupę, była dobra, ale moja była najlepsza.



Ciężko mi powiedzieć coś więcej, o tym miejscu. Nie jest to jeszcze głośne "Tak!", ale na pewno nie jest to "Nie". Będę musiała się jeszcze przekonać.


Tsuri Sushi, Warsyawa, ul. Mołdawska 7

0 komentarze:

Łódź straszy

12:03 Joanna 0 Comments

Obecne jest przerażenie Łodzią. Jakaś taka niechęć,  tłumaczenie,  że to miasto bez pomysłu, polotu. Nudne i nieciekawe. I szczerze mówiąc takie trochę dla mnie było.  Nie do końca,  nie! Ale trochę tak. Pewnie ze względu na pogodę,  szary nastrój i chęć picia gorącej herbaty. W każdej sekundzie. 
Są takie dni w których po prostu trzeba zostać w domu.  I mimo ogromnej chęci zrobienia czegoś ze sobą, zostać,  przykleić się do kanapy, zrobić herbatę z goździkami i pomarańczą (a może i nawet grzane wino!), włączyć serial, złapać papierową książkę i odpłynąć. 
Ale wracając do Łodzi... to było troszkę tak, że jakoś wstałam  tak bez entuzjazmu. Próbowaliśmy go odnaleźć wycieczką. Udało się trochę. Lody i Sherlock wieczorem miały większy wpływ na mnie. No, ale Łódź...
Zaczęliśmy od Muzeum Filmu...


Przeczytałam w opinii na trip advisorze,  że brakuje pomysłu na to muzeum,  że jest chaotyczne... więc potem szukałam tylko potwierdzenia tej tezy. Niestety, szybko znalazłam.  Muzeum to można traktować w kategorii 'miejsce gdzie możesz się zastanawiać,  co fajnego można z nim zrobić'. Ma taki potencjał! Przecież w muzeum filmu można zrobić wystawę o tym, jak zmienia się kamera, jak były kręcone filmy, dużo interaktywności, ruchu i emocji. W Londyńskim muzeum filmu są samochody pana Bonda, wiadomo tych akurat Polska nie ma... ale inne? Kurcze, trochę pomyślunku!  Już nie mówić o sekcji dla dzieci... mogą co najwyżej zrobić sobie zdjęcie z Bolkiem i Lolkiem... a gdzie zielone tło i przenoszenie dzieci na księżyc?  Dlaczego nie ma nic przyciągającego?  Taki niedosyt...
Za to Drukarnia to moje miejsce. Bruscetta w idealnej formie (i prosta do odwzorowania, byle tylko wrzucić dużo pomidorów! ), pyszna kawa, ale przecież to chodzi o atmosferę, okna jak moje w Anglii, i to, co zostało zrobione z przestrzenią. Jakoś tak dobrze. Odpowiednio.  Pasujące.  Hipsterska Łódź. Podoba mi się ta odsłona. 

Lubię elementy, drobiazgi, detale, szczegóły. Nic tam nie zwraca uwagi jak drobiazgi. Małe elementy, które niby nie mają znaczenia, a mają największe. 
I na samym kończy last and least, Kamari, grecka knajpa na Piotrkowskiej.  O ile jeszcze wyglądała w  miarę spoko, herbata z szafran była grecka, a przystawki znośne,  to danie główne od grzane (i to slabo), niedoprawione i okropne. Zdecydowanie uciekać!


0 komentarze:

Bombaj masala, czyli w Indiach w przerwie na lunch

15:44 Joanna 0 Comments



W tej chwili jestem na projekcie w Mordorze, więc chodzę i kosztuję jedzenia we wszystkich możliwych miejscach w okolicach. Jednym z nich jest Bombaj Masala.



Nie zawsze przepadam za kuchnią indyjską, czasem jest dla mnie za pikantna. By była dla mnie idealna, muszę dostać choć śmietanę by tę ostrość sobie zrównoważyć, wypracować sama. Więc tutaj do ostrych dań lunchowych, podają. Czyli mega plus. Od ostrych dań w karcie tego nie wymagam, bo przecież jaki się na coś takiego decyduję to zazwyczaj jest to moja decyzja.



A więc daniem odrobinę pikantnym, które kiedyś skosztowałam był Palak Paneer- pyszny ser ze szpinakiem. I był naprawdę dobry, dla mnie odrobinę za pikantny, ale i tak zjadłam, co oznacza, ze każda normalna, żyjąca osoba zje też.




Zazwyczaj decyduję się jednak na lunche. Zestawy lunchowe kosztują 25zł i składają się z dania mięsnego, dania wegetariańskiego, naana, ryżu i sałatki. Zestaw idealny. Dla mnie odrobinę za duży (nie jestem w stanie zjeść wszystkiego), faceci dają radę, ale są najedzeni, niczego im nie brakuje.

Dodatkowo, codziennie obowiązuje zniżka na jakiś typ dani (z kurczaka, wegetariańskie, ...).

Bardzo lubię to miejsce. Wystrój jest idealny, dopracowany, śliczny. Dania nie są na odwal, przygotowane z wysiłkiem i precyzją. Możliwość podglądania kucharzy to dodatkowy plus. Tylko kelnerki czasem mogłyby być milsze. Jedna szczególnie...



Ach, a jako przystawkę podawane jest Papa dam, czyli indyjski chlebek z kminkiem. Dodaje uroku temu miejscu, wprowadza w nastrój...

Mam wrażenie, że to miejsce ma naprawdę dobrego menadżera. Jest dokładnie tak, jak powinno być w restauracji. Muszę jeszcze tu kiedyś wieczorną porą na drina. Bar wygląda całkiem przyzwoicie...


0 komentarze:

Nad Zegrzem

18:52 Joanna 0 Comments


Zegrze jest bardzo wdzięcznym miejscem na spacery. Szczególnie teraz, gdy chłodniej. Nie za dużo ludzi. A w kilka chwil można wypocząć i wcale nie czuć bliskości Warszawy.







0 komentarze:

The Alchemist- Fancy & ellegant

13:58 Joanna 0 Comments





Polska się zmienia. Patrzyliśmy kiedyś na sceny z zachodnich filmów i seriali z podziwem, zazdrością, ciekawością, zafascynowaniem.
Oczywiście set aside sam fakt uroku jaki roztacza idealne życie bohaterów, mam teraz na myśli, stricte, otoczenie.
Eleganckie wnętrza,  wyszukany wystroj, "to cos", co odsuwa od nas przymiotniki takie jak tanie, tandetne i sprawia, że tak naprawdę jakikolwiek komentarz jest zupełnie zbędny.  Jest tak dobrze, że nie trzeba już nic mówić, dodawać,  ulepszać.
Wczoraj wieczorem wpadłam na chwilę ze znajomymi do The Alchemist - Gastropub. Temu wnętrzu towarzyszyły właśnie takie emocje. Było dobrze, elegancko,  wyszukanie.  W sam raz na whiskey po pracy...
Jedzenie ciekawe, ale nie zabija.

0 komentarze:

Pracownia cukiernicza czyli idziemy na pączki

16:43 Joanna 0 Comments


Pączków nie lubię. Jedynym dniem, w który jadłam pączki był zawsze tłusty czwartek. Od niepamiętnych czasów- jakoś tak zostałam nauczona przez moją mamę. Po prostu pączki mi nie smakowały.

Do czasu.

O Pracowni Cukierniczej słyszałam kilka razy. Głównie w kontekście tłustego czwartku i olbrzymiej, długiej kolejki, takiej na 2 godziny stania. Pomyślałam "Phi, stać tyle po pączki".

Więc niedawno, wracając od lekarza, który akurat był w okolicach, trafiłam do Pracowni Cukierniczej na Woli, by zakosztować tych znanych i pysznych pączków. No i prawda. Pączki są pyszne. Taka delikatna chmurka. I nie ma tysiąca rodzajów. Są duże i małe. Duże mogą być polukrowane lub z cukrem pudrem. Wystarczy.


Jest naprawdę pysznie. Dodatkowo dobrze, bo polskie, jest już wiele lat. Kocham takie miejsca i myślę, że dobrze byśmy walczyli o ich obecność w Warszawie.


Pracownia Cukiernicza, Warszawa, ul. Górczewska 15

0 komentarze:

Al Capone, czyli miało być naprawdę włosko

19:11 Joanna 0 Comments



Miało być naprawdę włosko. Było w miarę. Gdy Facebook podrzucił mi posta Tasteaway o najlepszych włoskich knajpkach, nie zastanawiałam się długo. Szczególnie, że ta pierwsza z listy była zdecydowanym faworytem...

No to aż tak różowo nie było.

Al Capone faktycznie jest dobre. Faktycznie ma włoski, troszkę leniwy klimat. Faktycznie jest dobra. Ale czy najlepsza? Nie.



Ilość składników dorównuje ilości w Rzymie, w tych najbardziej lubianych miejscach. Nie oszczędzają. Zatonąć w smaku dodatków można. Ale nie aż tak, że wysunie Al Capone na piewsze miejce pod kątem pizzy w Warszawie.



Jakaś taka trochę rozmiękła, nie taka chrupiąca jak w Rzymie. Jasne, pojawiłam się tam z oczekiwaniami. Naręczem oczekiwań. Były za duże.

Niemniej jednak, do Al Capone skoczyć warto. Ciekawe miejsce. Jeśli pojawię się tam raz jeszcze, to sprawdzę, czy to, co się stało, to był przypadek. Ale jakoś tak mi się nie chce wracać. Na razie. 


0 komentarze:

Niech żyje Rzym!

21:24 Joanna 0 Comments


















Rzym to połączenie umiłowania do życia, gwałtowności, gorzkiego espresso, słodkich cantuccini i słońca. To spokój połączony z profesjonalizmem. Piękno, elegancja i stare kamienie porozwalane po całym mieście. 
Rzymski Ursynów. Makarony najlepsze na świecie. Uśmiechający sie faceci, stasi panowie w płaszczach z pięknymi szalikami. Wdzięczna elegancja. Pizza na chrupiącym cieście, która rozwala system. I chce się po nią wracać, szczególnie po tą z ziemniakami i rozmarynem. 
Kawa za kawą. Wino upijające na smutno. 

Nos odpalający się od słońca, miejsce za miejscem kłócące się o zdjęcie, idealna panna cotta, skutery do wypożyczenia, samochody, które wcisną się wszędzie, mimo,  ze w całym Rzymie juz nie ma miejsca. Makarony.

I ten włoski luz. I wiara, ze wszystko, co włoskie jest najlepsze dla Włochów. Ach, i samochody!


0 komentarze:

Pink Flamingo i mega drinki

10:31 Joanna 0 Comments


Pink Flamingo znam już od dawna. To podobno pierwsza amerykańska knajpa, z prawdziwego zdarzenia, w Warszawie. Nie wiem, czy to prawda, ale amerykański klimat tam jest zdecydowanie. Oprócz grubego kota, chociaż może w sumie to właśnie gruby kot świadczy o tym, że amerykański klimat zawładnął tym miejscem.




Jedzenie jest amerykańskie. Cokolwiek to znaczy, bo w Stanach jeszcze nie byłam. Ale wydaje się amerykańskie. Hambuxy, tortille. Naprawdę dobre. Naprawdę fajne. Ja Blue cheeseburger (podany z frytami i colesławem), on Laredo Crossing Chicken Enchilada. Oba przyzwoite. Z amerykańskim klimatem.

Szczególnie polecam lancze, tym, którym pasuje. Całkiem przyzwoita cena.



Chyba najbardziej podobają mi się tam jednak driny. Spróbowałam kilu i będę wracać. Chyba całkiem często. W karcie Kotlajli jest kilka, sprawdziłam: French Kiss, Flamingo... i inne...


Ach, a raki powalają. Cajun Crayfish 'Popcorn' czyli 'Popkorn' z raków po kajeńsku w cieście z białym winem to przekąska mistrzów.


Bardzo przyjemna jest przystawka w iście amerykańskim stylu- nachosy z domową salsą. Big 'yes'!

PINK FLAMINGO, Warszawa, ul. Lirowa 42

0 komentarze: