Showing posts with label kawa. Show all posts

Tawerna w porcie, Świnoujście



Gdzie na zupę rybną? Do portu!

Jeździliśmy sobie na rowerze po Świnoujściu i okolicach. Na zupę rybną trafiliśmy do portu. Miła, ciekawa, przyjemna. Zdecydowanie nie to, co w Izdebce w Jastarni... No ale mamy rowery, nie można mieć wszystkiego.

Kawa poprawna, lody zimnie (mimo, że wieje). Jak się jest w pobliżu to można, specjalnie, w żadnym wypadku. Chociaż pewnie wieczorami klimat jest. Jak odwiedziliśmy tawernę to go nie było. Może zdarza się czasem, tak jak i może zdarza się więcej ryby w zupie rybnej.






Tawerna, Świnoujście, Wybrzeże Władysława IV

Capuccino Cafe czyli och te lody! / Jastarnia


Usłyszałam, ze tu są najcudowniejsze lody w całej Jastarni, że są takie naturalne, i dobre i w ogóle. To przyciągnięta opowieściami B. pojawiłam się.





Są naprawdę fajne. Może nie jest to warszawski Sucre i śliwkowo fiołkowy sorbet, który należy do najlepszych na świecie, ale lody są dobre. Szczególnie czarna porzeczka. Odpowiednio słodkie i odpowiednio kwaśne.



Czarna porzeczka idealna. Czekolada całkiem intensywna, z tych budyniowatych, ale dobrych. Malina cudo. Średnio posmakował mi banan-kiwi.






Generalnie polecam. Tylko przestrzegam przed zamawianiem kawy. Czeka się minimum 15 minut. A sezonu jeszcze nie ma! Może to dopiero ten powolny rozruch rozruch ;)

Capuccino Cafe, Jastarnia, Sychty 43


Przystanek Koło czyli zamiast herbaty będą lody


Tu trafiłam przypadkiem spacerując po lasku na Kole. Wyszliśmy i jakoś tak chcieliśmy herbatę. No to weszliśmy.




Miała być herbata, wyszły lody. Gdy pan zaproponował robione przez nich lody to nie musieliśmy się długo zastanawiać.  Bach i na stole pojawiły się lody. Truskawkowe. Delikatnie. Domowe. Niechemiczne. Czyli super.


Niesamowicie lubię wspierać prywatne osoby, w sensie nie sieci. Ze widzę właściciela który walczy o przetrwanie, dobre imię i zadowolenie klienta. Uwielbiam!


Pani kelnerka powiedziała, że wcześniej były lody migdałowe. Ach! Trzeba jeszcze wpaść:)

Przystanek Koło, Warszawa, ul. Obozowa 80

Miąsz


Lubię ten ukryty ogródek w Miąszu. Trochę tak, jak u Doktora Who, że wchodzisz i jest więcej miejsca.





Odwiedziliśmy to miejsce tak na sekundę, na kawę. Hmm.. kawę z deserem :)



On zamówił sernik, który był dobry. Nie powalający, ale dobry. Przyzwoity i smaczny. Ja za to deserek z nasionkami chia i karmelem. Pomysł na deser fajny. Lubię płacić za coś, co jest czymś więcej niż tylko kupieniem składników i wykonaniem. Przekonuje mnie, jak zresztą każdego, jakaś wartość dodana. W tym wypadku jest to pomysł (i jak pani kelnerka wspomniała, przez nich robiony karmel, choć uważam, że w tym nic nadzwyczaj trudnego, aczkolwiek doceniam).






Nasionka chia oprócz mleka kokosowego miały jeszcze sok z cytryny- tak powiedziała Pani. Próbowałam to odtworzyć, bo kwasowość była naprawdę przepyszna. Ale nie udało mi się. Ciekawe, czy były tam jeszcze jakieś tajemnicze składniki. Będę próbować dalej.




Deser spodobał mi się bardzo. Był całkiem przyzwoity i smaczny. I mimo mody na chia, nie powszechny, takiego jeszcze nie spotkałam.

Miąsz, Warszawa, ul. Francuska 12a

Państwo Miasto


Lubię to miejsce. Za bezpretensjonalność. Taką prostą zwyczajność, która ma klimat i charakter.


No i za salkę dla organizacji pozarządowych, którą dają za darmo na czas spotkania. Przeprowadziłam tu mnóstwo spotkań Akademii Przyszłości, jak i ostatnie szkolenie o Talentach. Świetne jest to, że nawet nie ma wymagania zakupów napojów (choć sądzę, że jest to mile widziane).


Póki co w Państwo Miasto raczyłam się różnymi herbatkami, lemoniadami. O różnych porach.


Fajny wystrój, miła obsługa. Ja wracam na krótkie ploty jak tylko mam okazję.




Państwo Miasto, Warszawa, Andersa 29

Ministerstwo kawy, czyli jednak kocham kawę



Za każdym razem, gdy trafiam do Ministerstwa Kawy, zdaję sobie sprawę, że jednak, gdzieś tam ukryta miłość do kawy, żyje. Ba! Nawet ma się całkiem dobrze...


Tak naprawdę to tą miłość odkryłam przychodząc do Ministerstwa, dopiero wtedy poczułam ile aromatów i smaków może mieć kawa, że można się nią rozkoszować, że powala na kolana i uzależnia od zapachów. Piłam oczywiście kawy wcześniej, różne. Espresso po przebudzeniu w Barcelonie, oszałamiający zapach w świeżej pościeli, gdy słońce niedbale przebijało zasłony. Przerażająco słodkie super kawy w modnych londyńskich dzielnicach, gdzie niezamówienie podwójnej latte z karmelem i marshmallowsami woła o pomstę do nieba. Ale tą moją kawę odkryłam właśnie w Ministerstwie, niedbale siedząc na mojej kanapie, zerkając na kościół na placu Zbawiciela, patrząc na zmieniające się niebo, kwiaty stojące na parapecie i czytając Kukbuka.




Plac Zbawiciela jest jakiś taki za hipsterski, z Ministerstwem, nawet on zyskuje (i z Teatrem Współczesnym obok, ale to zupełnie inna historia). Gdy jestem obok to wpadam. I jak rzadko piję kawę, to wtedy piję. I jak rzadko jem tatrę z białą czekoladą, to wtedy jem.


Wącham kawę z torebki, wybieram, dostaję dripa, a potem piję. Łyk po łyku. Powoli, czasem szybko. Jestem w niebie. Piekle. Co mi tam! Jestem w Ministerstwie Kawy!

Ministerstwo Kawy, Warszawa, ul. Marszałkowska 27/35