Carpaccio i najlepsza bruschetta w życiu

09:12 Joanna 0 Comments



Olbrzymią zaletą tego miejsca jest właściciel.  Włoch. Który biega, krzyczy, zwraca uwagę,  doradza, sprawdza, czy smakuje i zdecydowanie nadaje klimatu. Przenosi do Włoch.  Z uśmiechem,  radością i luzem.
Nigdzie nie jadłam tak dobrej bruschetty.  Albo tak wielkiej bruschetty. Była idealna.  I olbrzymia. Cena mnie trochę zmroziła, pomyślałam sobie, że trzy, czy cztery dychy za dwie grzaneczki to spora przesada. Ale teraz myślę,  że wystarczyłaby mi za obiad. Nie mówiąc już o smaku. Była idealnie. Niestandardowa,  ale idealna. Grande Parma składała się z idealnie zgrillowanego chleba, idealnie rozpuszczonej mozarelli, cudownej szynki, kilku oliwek i listków bazyli. Ach! Och! i Taaaak!



Najedzona już wcześniej,  gdy zabrałam się za makaron, muszę przyznać,  że wchodził powoli. Szef lokalu doradził, by spróbować makaron z borowikami (Parpadelle con funghi porcini). Było warto, choć porcja słuszna. O porcini i ich poszukiwaniach naczytałam się kiedyś w książkach Ferenca Mate o Toskanii. Od razu przypomniały mi się te poszukiwania i wyprawy na grzyby. Książka genialnie obrazuje idyllę. Cudowne życie, pełne leniwego spokoju i radości do życia. Więc usłyszałam "porcini" i od razu, koniecznie teraz, chciałam się przenieść do tej krainy, którą pamiętam z książek (choć wiem, że książki trochę ściemniają, ale i tak wierzę, jestem odporna na krytykę w tym wypadku). Nie ważne, że grzyby to nie moje ulubione danie. Lubię, ale tylko czasem. To nastąpiło to "czasem". I przeniosłam się do Toskanii. Ha! Makaron był przepyszny. Parmezan najlepszy. Po oprószeniu czarnym pieprzem, idealny toskański orgazm!

On zamówił lasagne. Dobra, poprawna. Smaczna. Chyba nie powalała na kolana. Ale ja jakoś nie wierzę, ze lasagne potrafi. A może jeszcze nie trafiłam na właściwą.



Carpaccio oferuje bardzo szeroki wybór dobrych win. Piliśmy Barollo. Wow! Idealnie dobrane (ale to już zasługa towarzysza), zdekantowane, takim winem mogę się upijać!



Carpaccio, Warszawa, ul. Nowy Świat 36

0 komentarze:

Włoskie niebo w gębie, czyli Mama Marietta

20:54 Joanna 0 Comments


Ach! Włoska kuchnia. Tylko ona przeszkadza mi w diecie bezglutenowej. Naprawdę. Walczę i walczę. I nic.

Bo włoska kuchnia ma to do siebie, że uciec od niej się nie da. Oprócz tego, że smak powala, przyciąga i uzależnia, to jeszcze wraz z włoską kuchnią, dostajesz jeszcze włoski luz, tak zwykłą/ niezwykłą niedbałość, skupienie na prostych przyjemnościach, spokojnym życiu pełnym energii. I kawę.

Mama Marietta to dokładnie to. Pyszna kuchnia, chęć oblizywania palców i radość z życia. Uwielbiam!



Czasu na przystawkę nie było (acz żałuję), więc przeszliśmy do dania głównego, od razu. Ja zamówiłam Ravioli all’Anatra, czyli Ravioli z Kaczki, które było przecudowne. Może sos delikatnie za słony, ale to jeśli miałabym się przyczepić, być zła i okropna. On zamówił 
Cannelloni al Ragu’ di Agnello (Cannelloni z Ragu’ z  Jagnięciny), którego już kiedys probowałam. I tak, nadal jest tak samo dobre. 

To jest jakoś tak, że włoska kuchnia jest niezwykle dobra, wyszukana, ale jednocześnie niesamowicie prosta, ze standardowych składników. Idealna.



Nie mówiąc już o deserach - Tortino Caldo al Ciccolato Fondente e Gelato alla Vaniglia, czyli czekoladowy suflet. Mniam!



Nie umiem powiedzieć nic więcej, poza tym, że tam wracam. I pamiętam to miejsce. I mówię o tym miejscu. I wracam. I wspominam. I wracam.



#polecam

0 komentarze:

Dżonka i chińczyk nie z budy

16:51 Joanna 0 Comments


Zabrał mnie tu znajomy na niedzielny lunch, robiąc wstępną reklamę z tysiąc razy... Jak to było fajnie, jak tu przychodził, gdy pracował w centrum, jakie dobre i cudowne...
Więc tam trafiliśmy. Ja na kacu, on cały we wspomnieniach.
Szczerze, to myślę, że jemu to te wspomnienia odrobinę zakrzywiają pogląd. Nie zrozumcie mnie źle, jest bardzo dobrze. Ale żeby tak 'Och, ach, och'? Jedno 'Och!' wystarczy.

I to jedno 'Och!'... tadam, tadam.... Wędruje do bakłażana :) Pieczony bakłażan w sosie Hoisin jest chyba najciekawszą formą bakłażana, jaką kiedykolwiek jadłam. Bakłażan w tempurze, z niezwykły śliwkowym sosie. Niby nic nadzwyczajnego, ale naprawdę słowa uznania. Bakłażan jest specyficzny. Nigdy o końca nie wiem, co o nim myśleć. Czasem ciekawy, ale zazwyczaj taka bura gąbka. Ma jakiś urok, jest dobrym tłem, zawsze mówię, że lubię. No ale fakt, jest jakiś taki bez wyrazu. A tu wyraz miał. Sam w sobie. Ciekawy, interesujący. Bardzo udana transformacja.



Na naszym stole pojawił się również pierożek Taty lu, Kurczak po kantońsku i Pad Thai z kurczakiem. Pierożek dobry, kurczak naprawdę spoko, Pad Thai dziwne. Jakoś ciężko mi powiedzieć coś więcej, moja uwagę naprawdę zabrał bakłażan. Pad Thai pachniał pięknie- orzeszkami, ciekawe kiełki, ale sos był jakiś taki... chyba za dużo limonki. Jak na mój gust. kurczak, którego skosztowałam, był dobry. Nie jestem pewna smaku, ale do jego stworzenia został użyty sos, który znam i lubię, a nie pamiętam nazwy. Ja chyba podkręciła bym go czymś słodszym, co nadałoby głębszego, bardziej wyrazistego smaku. 



To naprawdę miłe miejsce. Warte odwiedzenia, ciekawe. Ja pewnie zajdę tam spróbować jakiejś tajskiej zupy. No i na moje bakłażany!

0 komentarze:

Pizzeria na Barskiej, czy najlepiej?

11:22 Joanna 1 Comments


 Słyszałam, że tu jest najlepsza pizza w Warszawie. Tak słyszałam. Pizza jest dobra. Ale najlepsza. Śmiem nawet twierdzić, że się po niej źle czułam. Ale jako że znam kogoś, kto wierzy w nią totalnie, pewnie zdarzy mi się jeszcze spróbować.


Poniżej Godfather bez majonezu i coś jeszcze ;)


Poprawne. Ale żeby nadzwyczajne? Jeszcze szukam tej najlepszej pizzeri w Warszawie.

Pizzeria na Barskiej, Warszawa, ul. Barska 37

1 komentarze:

było biało!

22:28 Joanna 0 Comments


Tym razem spaliśmy w Polanicy (tydzień temu). Ale jeździliśmy w Zieleńcu. Warunki były naprawdę świetne.  I to mówię ja, narciarka "to be". Sobota była perfekcyjna, śliczne słonko,  dużo energii i  śniegu. Przed samym naszym przyjazdem padał śnieg.  W planach mieliśmy jazdę w Szczyrku, zrobiliśmy nawet rezerwację. Ale rzut oka na kamery dowiódł nas od tego potencjalnego błędu.  I naprawdę dobrze, że pojawiliśmy się w Zieleńcu. Było tak fajnie, że po obiedzie i króciutkim spacerze zdecydowaliśmy się na jeszcze jazdę nocną :) było perfekcyjnie!



Miejsca warte i nie warte polecenia:

Spaliśmy w Willi Azalia, w Polanicy Zdrój. Nic nadzwyczajnego, ale cicho, spokojnie, przemiła właścicielka. W miarę po kosztach, z małą kuchnią, łazienką. Generalnie polecam, jeśli nie ma się zbyt dużych wymagań. Naszym celem były narty- by być uzupełnieniem i miejscem do bardzo krótkiego, nocnego wypoczynku (bo albo jazda nocna, albo Czechy, a obiad w knajpie), zdecydowanie wystarczyło.

Obiad jedliśmy u mojej mamy (ale o tym pisać nie mogę, bo zazdrość wszystkich zje), a także w Polnicy, w restauracji Polskie Smaki. Restauracja całkiem przyzwoita. Ładny wystrój, bez przepychu, prawie idealny balans ozdób, cudowny kominek (daje +10 do oceny). Miła kelnerka, nie przesadza z nadgorliwością, był jednak moment, gdy machałam i czekałam, i nic. Jedzenie naprawdę dobre i dopracowane, Lubię prostsze połączenia, bo tu wygląda jakby kucharz chciał trochę na siłę. Ale jest to jakiś miliard razy lepsze niż, gdy kucharz chce i nie może, albo za mało chce... Więc to knajpa, która naprawdę jest fajna jak na Polanicę :) Polecam!

Ja zjadłam sałatkę, on polędwiczki, dodatkowo jeszcze deser (lawa cake z owocami leśnymi) i pyszna kawa i herbatka. Plus kominek. Cudnie!


A tak wyglądała niedziela ;)


0 komentarze:

Kokosowe niebo w Mandali

18:29 Joanna 0 Comments


Pojawiłam się tu troszkę z naręczem oczekiwań. Usłyszałam,  że jest niesamowicie. No to aż tak nie było. Za to było bardzo przyjemnie, ciepło,  szybko, elegancko.
Zacznijmy od cen. Mam wrażenie,  że są odpowiednie. Mam na myśli proporcjonalne. Zupa tajska jest dużo droższa, gdy są w niej krewetki. Co akurat wskazuje na ich prawdziwa obecność. Z kurczakiem jest dużo taniej. Lubię takie sytuacje. Nie podoba mi się wrzucenie 3 krewetek i nazwanie tego zupa z krewetkami.

Karta jest gigantyczna. Ale pierwszy raz z gigantyczną kartą nie czułam,  że rzeczy są z mrożonki,  wrzucone 'by było w karcie'. Kucharz naprawdę zna się na tym, co robi, a dania są cudowne,  niesamowicie aromatyczne i esencjonalne.

Zjadłam zupę tajską (ostatnio je uwielbiam) i sorbet z mango. Po drodze zamawiając zielone herbaty. Wszystko było bardzo poprawne. Skosztowałam również dań współtowarzyszki, naprawdę smaczne. Na pierwszy plan wybił się sorbet z mleka kokosowego, w łupinie z kokosa.  Naprawdę idealny! Porcję słusznych rozmiarów, nawet herbaty podawane w takich mniejszych dzbanuszkach- wystarczy na ponad trzy filiżanki,  za 6 czy 7 złotych.





Nazwałbym tą kuchnię kuchnią prawdziwą. Widać, że kucharz wierzy w to, co robi, kelnerzy wiedzą co dobre i chętnie doradza, a klient nie czuje się oszukany, tak jak ostatnio w Łodzi. Płacisz i dostajesz dobrą kuchnię, właśnie tak powinno być. I jest.

Miejsce z dobrym jedzeniem. I myślę, że to dobre jedzenie jest tam zawsze. 

0 komentarze:

Wino na Videlcu

22:40 Joanna 0 Comments



Videlec lubię. Ostatnio pojawiam się tam coraz rzadziej, ale jednak. Poprzednie wizyty już opisałam tutaj, ale prawda jest taka, że z każdą wizytą lubię to miejsce bardziej i bardziej.

W ostatni czwartek udałam się do Videlca na wino. Nie takie zwykłe wino, a na degustację win, czyli Wino na Videlcu. Już miałam okazję pojawić się w Videlcu na takim spotkaniu i bardzo mi się podobało. Wiec pojawiłam się również i teraz. Somelier Szymon z gracją przenosi nas do różnych krain, zabawia słowem i częstuje różnego rodzaju trunkami. Teraz było zderzenie klasyki z moderną. Takie próbowano win w niezwykły sposób pomaga nam określić siebie. Co chwilę pada pytanie 'Co ty czujesz w tym winie?', 'A które tobie smakuje najbardziej?'. Najciekawsze jest jednak, gdy wino, które nam nie smakuje, staje się najlepszym po połączeniu z konkretnym daniem. Tak w subtelny sposób uczymy się parować potrawy z daniami. I nagle pojawiają się inne smaki, idealne dopasowania!


Musze dodać,  że oprócz win, Videlec serwuje różne przekąski. I były to naprawdę przepyszne przekąski. Widać było,  że w dużej większości były przemyślane i dopasowane do serwowanych win.


Spędzam czas w różny sposób. Czasem intensywnie, a czasem wypoczywając. I kiedy wypoczywam to lubię,  kiedy ten wypoczynek jest właśnie taki- błogi, spokojny,  ciekawy i bardzo atrakcyjny. Dzięki sposobie poprowadzenia spotkania w ogóle nie czujemy upływającego czasu, w towarzystwie wina, smacznego jedzenia i ciekawych ludzi, odpoczywamy. Mnie tam było naprawdę świetnie. Już rezerwuję miejsce na kolejnym spotkaniu!


No i myślę,  jak tu by wpaść znów na lunch. Jedyną wadą jest umieszczanie menu lunchowego na Facebooku bardzo późno, około 12:30. Zazwyczaj wtedy już wiem, gdzie pojawię się na lunchu,  wiec jeśli jest to Videlec to idę w ciemno.  Czasem to dobrze... ale jest nowy menadżer. Szepnę mu słówko; )

Videlec, Warszawa, ul. Grójecka 194

0 komentarze:

Leniviec- średnio na kawę

13:59 Joanna 0 Comments


Wpadłam, pędząc z jednego spotkania na drugie. Powolna obsługa, jakaś taka bez wyrazu. Ale herbatka zimowa dobra. Tyle wystarczyło.



0 komentarze:

narty i Zieleniec

07:10 Joanna 0 Comments

W Zieleńcu byłam ostatnim razem nie pamiętam kiedy... już tak naprawdę zapomniałam,  jak go lubię.
Tym razem padło na narty. Zapakowaliśmy graty i wyruszyliśmy do Dusznik- Zdroju. Pogodna nie dopisywała cały czas, śniegu było trochę za mało,  lodu trochę za dużo, ale generalnie naprawdę było dobrze. Takie miejsce, gdzie w zimie trzeba przyjeżdżać. 

Nocowaliśmy w Willi na Wzgórzu Wandy. Mam strasznie mieszane uczucia co do tego miejsca. Niby jest fajnie i ok, ALE... zaczęło się od rodzaju pokoju. Na ostatnią chwilę ciężko było znaleźć jakiś przystępny cenowo hotel (no i w tamtych okolicach to hoteli specjalnie nie ma). Szukaliśmy pokoju z podwójnym łóżkiem.  Szło nam średnio.  I pojawił się pensjonacik ... Willa na Wzgórzu Wandy. Do wyboru był pokój z dwoma łóżkami, pokój dwuosobowy,  pokój trzyosobowy i pokój czteroosobowy.  Logika nam wskazywała,  że skoro jest pokój z dwoma łóżkami jednoosobowymi, to pokój dwuosobowy będzie jednym. A więc nie. Najwyraźniej na stronie coś źle tłumaczą  (rezerwowaliśmy przez booking), a pan myślał,  że pokój twin to pokój z jednym łóżkiem, a to przecież double. I jak przyjechaliśmy to się zaczęło (a była 23:30)... ze on chciał by było dobrze, a nie chce byśmy byli niezadowoleni i tak powtarzał w kółko. Najpierw nam proponował pokój trzyosobowy za dopłatą (z podwójnym łóżkiem,  ale mniejszy i brzydszy). Koniec końców stanęło na tym, że spaliśmy w trzyosobowym. Łóżko to była tragedia, strasznie skrzypiało, pościel jakaś taka dziwna, poliestrowa. Generalnie pokoje w ... są śliczne, urocze. Mebelki w stylu rustykalnym, jakby antyki. Śniadanie dodatkowo płatne, bardzo smaczne, raz jajecznica,  raz kiełbaski.  Dodatkowo koszyk pieczywa, półmisek wędlin,  ser,  pomidory, ponadto zupa mleczna, kawa i herbata. Bez zbędnych ekscesów,  ale bardzo smaczne i świeże pieczywo (w niedziele pan pojechał po bułki rano!). Atmosfera w hotelu była taka trochę nachalna, mam wrażenie że właściciele (opiekunowie?) skupiają się trochę nie na tym, co trzeba. To oczywiście było dla mnie niezwykle miłe, że na śniadanie są świeże bułki,  ale tysiąc razy bardziej zależało mi na możliwości późniejszego wymeldowania, by wziąć prysznic po nartach.  A tu wymeldowanie do 11, bez możliwości przedłużenia. Powód był taki, że pani przychodzi sprzątać. Ale co, sprząta wszystkie pokoje na raz? Nie było też opcji skorzystania po prostu z jakiegoś prysznica po nartach, nawet po wymeldowaniu.  Wielka szkoda. To pensjonat taki typowy dla standardowych zachowań - wszelkie zmiany nie są mile widziane. 
Ale jest olbrzymia zaletą tego miejsca. Mianowicie jest na wzniesieniu,  co w zimie oznacza, nad smogiem. I to jest naprawdę duża zaleta. Wiec z tym miejscem jest spoko, nie ma dużo wad. Ale czy warto się tu zatrzymać?  Zależy od wymagań. Ja następnym razem wybiorę Zieleniec, Zieleniec. Skoro jest dalej, a i nie powala...


Zaliczyliśmy herbatkę na stoku, oraz dwie restauracje. Zaliczyliśmy herbatkę na stoku, oraz dwie restauracje. Próbowaliśmy dostać się do "U Małego Belga"- czytając recenzje na tripadvisorze, wiedziałam, że to miejsce dla mnie. Proste potrawy z odrobiną finezji, krótka karta, sprawdziłam ją w internecie. Już wiedziałam, że się zakocham. Niestety póki co, miłość jest to platoniczna. Restauracja zamknięta jest do odwołania. 
Pierwszego dnia wpadliśmy do restauracji "Eden"na ulicy Wojska Polskiego. Trochę z braku innej opcji. I naprawdę byliśmy miło zaskoczeni. Nie jest to kuchnia fushion, ale jedzenie jest naprawdę więcej niż poprawne. Było bardzo smaczne. Zamówiliśmy pizzę wiejską i sałatkę grecką, plus napoje. Usiedliśmy przy kominku. Pan kelner taki trochę starej daty, elegancki i kulturalny. Naprawdę można się tam pojawić :)


Drugiego dnia jedliśmy już w Zieleńcu. Duża knajpa "Gospoda u Ryby (nie mają strony!)" ze smacznym jedzeniem i krótką kartą. Nie mam nic do zarzucenia- lekkie i przyjemne.

Będą na miejscu koniecznie trzeba poczuć się starszą osobą i pójść na spacer po Dusznikach, no i uzdrowić się pijąc wodę z minerałami w pijalni.

Blisko znajduje się Kaufland w Nachodzie. Alkohol w Czechach jest naprawdę tani. Niczego więcej dodawać nie trzeba ;)


0 komentarze:

Green Coffe Nero/ Narutowicza

17:07 Joanna 0 Comments


Kawiarnia jak kawiarnia. Albo jednak nie.

Kawiarnie Green Coffe Nero pojawiają się jak grzyby po deszczu. Gdzie się nie obejrzysz (w centrum lub w okolicach biur) bach i jest Coffe Nero. Podobnie jak Nowakowski Gorąco Polecam (swoją drogą chyba przyjęli fajną strategię biznesową- są wszędzie, gdzie potrzebuję zjeść śniadanie).

Nie jestem jakąś olbrzymią fajką kawy (chyba, ze w Ministerstwie). Ale czasem, szczególnie gdy chłodno, trzeba się gdzieś zaszyć na pogaduchy. Green Coffe Nero ma fajne menu, powiedziałabym, że jest spoko. Fajne, ale bez wzniosłości. Takie okay- nie ma nad czym wzdychać, ale i nie ma czego nie lubić.

Byłam już w wielu- tutaj po raz pierwszy robiłam zdjęcia. Różne herbatki, ciasteczka czy quisze. To jest miłe i przyjmne, brakuje mi jednak jakiegoś wyrazu, czegoś mocniejszego, stanowczego, jakiejś definicji, która będzie rozróżniała Coffe Nero od innych. Na pewno wyróżnia długi czas oczekiwania. Czytałam wywiad z właścicielem- powiedział, że chce zapewniać kontakt klienta z osobą, która obsługuje. Więc wszytsko robi jedna osoba. I wkurza, bo to trochę trwa... A Ty stoisz przy kasie i czekasz... Zamawiasz dwia kawy, tartę na ciepło i ciastko... Więc pani nakłada tartę i wkłada do mikrofali. W tym czasie (i chwała za to, że działa multitasking) robi kawę, potem robi herbatę, wyciąga tartę, nakłada ciasto. Tak, a ja nadal stoję przy kasie. Zamiast gadać. A tak naprawdę po to tu przyszłam.

Wystrój też jest troszkę bez wyrazu. To znaczy jest poprawnie. Ale ja bym wolała coś charakterystycznego. Jest elegancko, jest łanie, jest też nudno.

Green Coffe Nero, Warszawa, ul. Filtrowa 70




0 komentarze: