Chapeau bas dla Pani Kasprzyk

21:04 Joanna 0 Comments


To sztuka, która ze śmiechu z sytuacji na scenie transformuje się w przerażenie życiem, jakie sami możemy stworzyć.

Ewa Kasprzyk kojarzyłam jedynie ze Złotopolskich. U babci. Jakieś 15 lat temu. Szczerze mówiąc to nie spodziewałam się czegoś nadzwyczajnego. Raczej sądziłam, że to będzie jakiś smutek po czterdziestce, niezadowolony z życia, któremu udało się dostać na scenę. Naprawdę tak stereotypowo myślałam. I przez kilka pierwszych minut miałam rację. Ale potem, jak cudownie się pomyliłam!

Ja wiem, że to brzmi trochę słabo. Ale naprawdę nie spodziewałam się niczego wybitnego. A to  najlepsza postać jaką widziałam ostatnio na scenie (Jandy nie wliczam, ale do niej to nikogo się nie porównuje). Gra życiowo, prawdziwie i szczerze. Nie ma ani grama sztucznego patosu, jest prawda, zwykły naturalizm. Realizm.

Scena, którą myślę, że zapamiętam do końca życia to świt. To ten moment, kiedy alkohol już prawie wyparował, w moim organizmie są jakieś jeszcze resztki, ogarnia mnie już zmęczenie i znużenie, ale jeszcze wieczór się nie skończył i trochę walczę z opadającymi powiekami, trochę mi zimo, jest tak szaro, ale jeszcze jestem, jeszcze niby uczestniczę w takim jakby skończonym nieskończonym wieczorze. To było na scenie. Dokładnie to. Nie znam tak wyraźnej, tak idealnie zagranej sceny. Tak, że nie było grama przesadzenia, nie było za mało emocji. Było idealnie. Chapeau bas dla Pani Kasprzyk. Fenomenalna!

Krzysztof Dracz bardzo ciekawie budował postać minuta po minucie spektaklu. Z każda chwilą stawał się wyraźniejszy i coraz bardziej rządził na scenie, aż zawładnął nią całkowicie. I dominował.

Za to para "młodych" była tłem. Oni po prostu  byli. Ciężko mi zdecydować, czy bez nich spektakl by zyskał, czy stracił. Stramowski faktycznie ma zabójczą klatę, Żulewska fajne nogi. Ich historia była jakoś taka słabsza. Nie brzmiała.

Było wiele momentów, gdy byłam przerażona. Zaczęłam doceniać jeszcze bardziej otwartość i brak tajemnic. I taki pozorny spokój, gdzie nasza przeszłość przeraża nas bardziej, niż obcych i jest takim naszym strachem przykrytym kurzem albo prześcieradłem. Jest, jak się odkryje to będzie nadal. Nikt nie umrze.

Jestem pod wielkim wrażeniem spektaklu. Nie wiem, czy to zasługa Poniedziałka, który reżyserował, czy Albeego, który napisał, czy Kasprzyk i Dracza... Ale rzadko coś zachęca mnie tak, by zinwestygować każdy element tej układanki. Bo cały komplet jest majstersztykiem.

Zastanawiam się odrobinę nad scenografią. Suche kwiaty i niedbałość. Brzydactwo. Nowoczesna łazienka i odschoolowe wnętrze. Trochę widzę niespójność. Ale generalnie to ta niespójność się chowa.

Kto się boi Virginii Woolf, Teatr Polonia, Warszawa

//Przeglądam teraz różne opinie o spektaklu. Znalazłam wypowiedz, że Ewa Kaprzyk była zadowolona z roli Marthy, bo pozwalała jej pokazać wachlarz aktorskich umiejętności. Och tak pani Ewo!!!

0 komentarze: