Przedłużony weekend na Mazurach

21:33 Joanna 0 Comments


Uwielbiam Mazury. Przebywanie na jachcie mnie odpręża. Angażuje fizycznie, ale jakoś tak leniwo. Nie czuje się zmęczona na bieżąco, jednak wieczorem zasypiam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.









To pewnie trochę ten klimat, ta woda, powietrze i słońce (spaliłam sobie czoło).

Pierwszego dnia woda jeszcze była zimna, więc mimo słonka, musiałam się okrywać kocem, ale następnego dnia było już znacząco cieplej, mimo, że temperatura powietrza była taka sama.











Ruszyliśmy z Pięknej Góry. Pierwsza noc w Węgorzewie. Kolacja w Karczmie (klik) i toalety, które zostały odnowione!!! Zabrakło dla mnie ciepłej wody, fakt, więc chyba trochę średnio im poszło z ogarnięciem tematu wody, bo akurat ludzi nie było jakoś dużo (to jeszcze nie sezon).




Spotkaliśmy też łabędzia. Mimo, że sezon żaglowy dopiero się rozpoczyna, łabądek przybiega do nas, a gdy tylko otrzyma jedzenie to ucieka. Więc przebiegły. Nie chce przyjaźni, a jedynie żarcie.


Drugiego skoczyliśmy do Córki Rybaka w Sztynorcie. Cumowanie w samym Sztynorcie kosztowało nas 20 zł za jedną godzinę, co jest totalnym zdzierstwem. Szczerze mówiąc, trochę nas wkurzyło. Ale coś można powiedzieć... Rządzą.
Córka Rybaka jak zawsze była super. Opisana została dokładniej tutaj (klik). I jak zawsze, nie rozczarowuje.


  Tym razem zanocowaliśmy w Gospodarstwie Agroturystycznym Zdorkowo. Troszkę obawialiśmy się, jak będzie wyglądać pomost. Zadzwoniłam do pani, korzystając z telefony na stronie, ale usłyszałam tylko, że chyba można cumować :)



Było bardzo przyjemnie i spokojnie. Zarządza wszystkim starszy Pan, ale duża część jest w budowie. Łazienki i prysznice typowo mazurskie, ale wszystko czyste.














Poszliśmy sobie na spacerek w stronę mostu. Było prześlicznie! A już bąki na mleczach to czysta radość! Totalne odprężenie.



Rano budził nas śpiew ptaków- bardzo głośny. Cisza, spokój. Natura. Fakt, aż taka, że wieczorem musieliśmy pozatykać wszystkie otwory na jachcie, bo w przeciwnym razie groziłoby to śmiercią komarową. Ale przetrwaliśmy.

Powoli i leniwie musieliśmy już wracać.




Dotarliśmy do Pięknej Góry, ogarnęliśmy jacht i ruszyliśmy do domu.


Po drodze jeszcze zahaczyliśmy na jedzenie w przydrożnym zajeździe. Jedzenie jak dla tirowców, syto. Maciejowa Chata (klik).

Oczywiście czekam na następne Maury :) Jak zawsze.

0 komentarze: