heloł, heloł. budzę się.

19:59 Joanna 0 Comments

mam w tej chwili jakiś taki nastrój beznadziejny. po prostu jest średnio. wszytsko jest średnie. marudne. jakieś "nie takie". brakuje mi sukcesowych dni i spełniania marzeń. biegania z uśmiechem i zastanawiania się, jakim cudem można być aż tak szczęśliwym.

no bo przez tą chwilę szczęśliwa się nie czuję. mam nadzieję, że to przez syfiaste leki i że już za chwilę wszytsko wróci do normy. na pewno wróci na wiosnę (bo jak świergolą ptaki i pojawiają się pierwsze listki to każdy ma dobry humor, ja też), ale ja chciałabym już teraz. by wróciło już :) 

znów mam fazę "nie wiem, co z moim życiem". ciekawe, czy to po prostu tak jest, tak ma być i już, regulanie, przez chwilę czy to zniknie za chwilę już na zawsze ;-) oczywiście nadal gdybam o mieszkaniu w Nowym Jorku, lub chociaż Paryżu czy Londynie (nie umiem się określić, ale to nic nowego;)). oczywiście nadal sobie myślę, że tyle różnych rzeczy bym chciała- bez konkretnych decyzji. najlepiej by się samo zdarzyło, by spadło jak grom z jasnego nieba i bym wiodła od dzisiaj życie idealne, jak ze snów. gdy wyznacza się cele to muszą być specific, czyli konkretne, prezycyjne, jasne, by jak się już je osiągnie, by było wiadomo, że to "to". co jak co, precyzyjna to nie jestem. generalnie to tak, oczekuję od innych by się jasno wyrażali, by konkretnie mówili... więc niby jestem jasna i konkretna. tylko jakoś tak w swoim zyciu to mam problem... chciałabym wszytsko. chciałabym być idealna. najznakomitsza. i najświetniejsza. bez konkretów. po co konkrety? wtedy nie można być wiecznie niezadowolonym! kiedy mówię, że przebiegnę najbliższy maraton, powiedzmy w Barcelonie to nie mam wyjścia i muszę ruszyć tyłek i 1) zapisać się, 2) kupić bilety lotnicze, hostele itp 3) zacząć biegać i trenować (czyli nie tylko machać nogami wąchając trawę- nie zakładam, że zacznę biegać w zimie, z takiej wymówki zrezygnować nie umiem). i wtedy pozamiatane. nie mogłabym za pół roku powiedzieć "och, chciałabym biegać", bo cel dzwoniłby mi nad uchem i konkretne zadania krzyczałyby bezpośrednio do mnie. no więc ja, jak na świadomą siebie kobietę przystało, odkładam planowanie jasne i konkretne, i pisanie celów. i gdybam sobie "co by było gdyby..."

i mam taką cichą nadzieję gdzieś w głowie i sercu, że ruszę tyłek i znów wyjdę trochę poza strefę komfortu (choć wczoraj z łyżwami się udało). bo na przykład taki pilates to uwielbiam i kocham niezwykle, ale to tak, że kiedyś zaczęłam (wygrzebałam się z tej skorupy, polazłam i jestem) i mi teraz dobrze i ciepło, a pójście na inny fitness to jak wspinanie się na jakąś górę (czyli niby chcę, ale może później). planuję pole dance, myślę, że się zakocham do nieskończoności. ale ile ja już wymówek wynalazłam! najlepszym sposobem jednakże nie są wymówki, jest "niemyślenie", czyli po prostu spychanie tego tematu na dalszy plan, bo są ważne rzeczy (albo bardziej pilne rzeczy). i kurde, jeśli jutro mi przepadną zapisy na styczeń to mnie cholera trafi... mimo, że przecież odkładam, a jednak przecież chcę. pole dance czekało na zimę (bo siniaki), a jak zima przyszła (nie do końca dosłownie, bo śniegu nie ma, i mrozu też nie ma, ale to mi nie przeszkadza ;)), a poledance jak nie było, tak nie ma...

piszę znów, bo najwyższy czas się znów obudzić. kiedy zbliża się zima to ja się hibernuję. staję się powolna, przymulona i śpiąca (czasem rzecz jasna). a przecież tyle jest rzeczy, które kocham. tyle jest rzeczy, które uwielbiam. i tyle jest rzeczy, które chcę robić nieustannie lub jednorazowo, tylu rzeczy chcę spróbować i tyle razy chcę się uśmiechnąć. wrócę do swojego wieczornego dziękowania :) to jest naprawdę rzecz, która działa :D

0 komentarze: