Gar Jakubiaka
Zaczęło się od zazdrości, bo on zamówił koktajl z pomarańczy, marchewki z imbirem, a ja jakoś nie pomyślałam i zamówiłam lemoniadę, która dobra też była, ale nie urzekała tak jak koktajl.
Dnia następnego kupiłam sok marchewkowy, pomarańczowy, starłam imbir i zapodałam nam olbrzymią dawkę zdrowia w gigantycznych kieliszkach z Ikei.
Po zazdrości jednej, przyszła druga. Nie uwielbiam muli jakoś bardzo. Tzn, nie uwielbiałam. M zamówił mule w melku kokosowym z trawą cytrynową, liśćmi kafiru, kolendrą, papryką, czosnkiem i chili. Perfekcja. Odmieniło moje postrzeganie i zainteresowanie mulami. Teraz już je bardzo lubię. I już planowałam kolejne przyjście, gdzie całe mule będą moje...
Obsługa zachowała się przyzwoicie. Pan powiedział, że przeprasza i nie muszę płacić za zupę. Tylko nie wpłynęło to na moje mdłości. W takiej sytuacji po prostu żałuje się, że zjadło się danie. I nie chce się już myśleć o tym miejscu. Troszkę zabrakło im pomyślunku. Zabrakło mi jakiegoś czegoś "więcej", co zatarło by negatywne emocje. Tak sobie gadałam z M. myśląc, że mógłby przyjść kucharz, przeprosić, wytłumaczyć, że pracuje dużo ludzi no i mu bardzo przykro, a w ramach rekompensaty zaproponować spacer po kuchni, by zobaczyć, że oni naprawdę dbają o higienę.
Deseru nie było.
Gar Jakubiaka, Warszawa, ul. Jasna 10
0 komentarze: